Coaching

Bieganie a coaching

Pojawienie się tematu biegania, które towarzyszy mi od ponad 13 lat, było tylko kwestią czasu. Kwestie zdrowotne spowodowały, że jest go w moim życiu mniej, ale choć nie biegam już tak szybko i intensywnie jak kiedyś, wciąż jest bliskie mojemu sercu.

Jaki ma ono związek z coachingiem? Otóż zbieżności jest wiele.

Po pierwsze, łączy je cel. Ilu coachees tyle celów, to samo dotyczy biegania. Dla jednego będzie to po prostu aktywność fizyczna, dla drugiego cel będzie wiązał się z poprawianiem życiówki. Dobór metod w obu procesach również będzie dość mocno zindywidualizowany, aby w ten sposób i coachee i biegacz mogli zrealizować swoje zamierzenia. Na sesjach oprócz pytań możemy wprowadzić wielorakie ćwiczenia, na treningach dobór środków treningowych również jest niemały: rytmy, przebieżki, interwały, fartlek, bieg ciągły…

Oba działania są fascynującą przygodą. Zarówno jedno, jak i drugie niesie ze sobą proces poznawania siebie. Coaching pokazuje jakie masz zasoby, krok po kroku odkrywasz to, czego jeszcze o sobie nie wiedziałaś/eś, zaczynasz sięgać coraz wyżej i finiszujesz ze spokojem w sercu, że oto jesteś w stanie sięgnąć po to, o czym zawsze marzyłaś/eś. Podobnie jest w bieganiu. Kiedy zaczynasz, najpierw truchtasz, z trudem łapiąc oddech. Wracasz do domu z nastawieniem „Nigdy więcej!”. Ale z sobie znanych powodów okazuje się, że chcesz spróbować kolejny raz… I kolejny…. I kolejny… I tak jak podejmujesz wysiłek następujących po sobie sesji, tak samo wychodzisz na trening pomimo niechęci, lenistwa i tego, że Netflix nęci kolejnym odcinkiem ulubionego serialu, a kanapa woła: „Czekam!”. Nagle widzisz, że masz w sobie energię i pasję, o które siebie nie podejrzewałaś/eś. Zaczynasz biegać coraz dłuższe dystanse, zwiększasz częstotliwość, włączasz core stability i rozciąganie. Nagle bieganie staje się dla Ciebie czymś zupełnie naturalnym.

Pokonywanie oporu wewnętrznego i wytrwałość, to kolejne cechy wspólne. Powiedzmy sobie szczerze: sesje coachingowe nie zawsze bywają łatwe i przyjemne. Owszem, pracujemy na zasobach, na tym, co klient/ka już w sobie ma, ale wiąże się to z wysiłkiem, który podejmują. Odpowiedzi na tzw. mocne pytania wymagają zastanowienia się, sięgania głębiej, przenikliwości, a to wszystko łatwe nie jest. Mówiąc coachingowo: jest wyzwaniem. Może być tak, że coachee ma wrażenie, że jego udział w sesji jest jakiś taki…płytki… Może być i tak, że coach ma poczucie pływania po powierzchni. Tak się po prostu zdarza, pomimo rzetelnego i merytorycznego przygotowania. Ale nie oznacza, że ma prowadzić do rezygnacji z procesu i z pracy nad sobą. Podobna rzecz ma się z treningiem biegowym. Nie zawsze chce się wyjść. Co więcej, nie zawsze ten trening jest taki, jaki miał być. Idąc krok dalej – nie zawsze wpadnie życiówka. Oj, wtedy człowieka może trafić… Tyle czasu na przygotowanie, tyle potu wylanego, nawadniania, carboloadingu, a jedna kolka na trasie kładzie wszystko, jeden skurcz potrafi dać do wiwatu. Wynik, który miał być poprawiony o 1 min, okazuje się o 2 min gorszy. Naprawdę, może nas trafić… Wiadomo co… 😉 Wiem coś o tym, bo niejednokrotnie to przeżywałam. Jednym z takich bolesnych doświadczeń był maraton w Dębnie w 2013 roku, na którym chciałam złamać 4 godziny. Wynik był na wyciągnięcie ręki, byłam świetnie przygotowana, oczami wyobraźni już go widziałam, już otwierałam szampana… Niestety, paskudna i bolesna kolka, najgorsza ze wszystkich możliwych, zmusiła mnie do marszu kilka kilometrów przed metą. Wizja czterech godzin ulotniła się dość szybko. Co prawda, dopięłam swego w tym samym roku we Wrocławiu, ale do dziś pamiętam to uczucie wściekłości. Po czasie widzę w czym tkwił błąd. To pokora, której w Dębnie ewidentnie mi zabrakło. A maraton (choć zapewne jak każde inne zawody), szczególnie się jej domaga.

No właśnie, świadomość popełnianych błędów jest kolejnym łącznikiem między coachingiem a bieganiem. Nie w tym rzecz, żeby koncentrować się na błędach, ale żeby wyciągać z nich wnioski. Z ręką na sercu muszę przyznać, że w bieganiu kiepsko mi to szło, oj kiepsko… Co poradzić, skoro trening sam w sobie był dla mnie celem i endorfiny połączone ze zmęczeniem i poczuciem wykonania dobrej roboty kilka razy w tygodniu, były ważniejsze niż zawody??? Jedynie co mnie usprawiedliwia to myśl, że….

… droga sama w sobie może być fascynująca, nawet jeśli dokonujemy błędnych wyborów. Choć tak naprawdę, czy były one błędne, widzimy dopiero po jakimś czasie. Często przychodzi mi na myśl skojarzenie z Kaplicą Sykstyńską. Kiedy stoisz przy jednej ze ścian, masz przed sobą tylko częściową jej perspektywę. Kiedy oddalisz się na pewną odległość, widzisz całość: w coachingu, w bieganiu i w jakimkolwiek innym doświadczeniu. Zyskujesz świadomość, zrozumienie siebie, dystans i doświadczenie, a to samo w sobie jest ogromnym zasobem.

Wrocław 2013r. 4h złamane.