Wypalenie zawodowe nauczycieli
Temat wypalenia zawodowego nauczycieli pojawia się w mediach nie od dzisiaj. Temat niełatwy, ponieważ edukacja do najprzyjemniejszych tematów nie należy.
Nie chcę wywoływać dyskusji o 18 godzinach w tygodniu i 3 miesiącach wakacji – pracowałam w szkole ponad 25 lat i wiem, że można to włożyć między bajki, tak samo jak kwoty zarobków podawane w mediach. Wiem, że są nauczyciele lepsi i gorsi, tak jak w każdym innym zawodzie, tacy którym chce się bardziej i tacy, którzy rozwojem zainteresowani nie są. Wiem, że bywają bardzo dyrektywni, nie słuchający ucznia, nastawieni na autorytatywność zamiast dialogu (dialogu, który będzie miał różny wymiar w zależności od etapu edukacji). Tak, jak to bywa w każdym innym zawodzie.
W „Rzeczpospolitej” opublikowano wyniki ankiety, przeprowadzonej na grupie 3tys nauczycieli. Okazuje się, że aż 46 proc. z nich czuje zmęczenie na myśl o powrocie do pracy. 46 procent!
Dlaczego w ogóle o tym piszę? Otóż mam wrażenie, ba! jestem przekonana, że przez ostatnie lata nauczycielom dokłada się odpowiedzialności, zapominając że efekty ich pracy to wypadkowa wielu czynników. I ta właśnie odpowiedzialność połączona z brakiem zadbania o ich potrzeby prowadzi do wypalenia. Bo tym, że nauczyciele są przepracowani, nikogo chyba przekonywać nie trzeba. O tym, że czują się przemęczeni, nieszanowani, lekceważeni, niedocenieni zapewne też. W przestrzeni publicznej bycie nauczycielem nie jest powodem do dumy i to również nie pozostaje bez wpływu na samopoczucie kadry nauczycielskiej.
Jak już wspomniałam, pracowałam jako nauczycielka przez wiele lat, więc nie jest to dla mnie tylko teoria. Widzę, że brakuje świadomości, iż potrzeby kadry są tak samo ważne, jak potrzeby uczniów. Nie ma odpowiedniego systemu pomocy, choćby w formie szkoleń czy warsztatów, na których nauczyciele będą mogli nauczyć się dbania o swoje granice, pracy z emocjami, poruszyć tematy związane z ich rozwojem osobistym, na których wreszcie skupią się na swoich potrzebach i na tym jak zadbać o siebie, żeby móc dobrze wykonywać swoją pracę. W tej chwili tego typu zajęć jest niewiele. Sfera dobrostanu jest pomijana i nie pozostaje to bez konsekwencji. Coraz większa liczba pracujących w szkole rezygnuje z wykonywania zawodu, choć oficjalny przekaz jest inny.
Zdaję sobie sprawę, że sytuacja jest związana z budżetem i dyrektorzy szkół nie są w stanie zmienić pewnych reguł gry. Zmiana, żeby przyniosła efekt, winna być raczej ewolucyjna, niż rewolucyjna, i dotyczyć nie tylko wyżej wymienionych aspektów, ale także ilości godzin, stanowisk pracy, regulacji godzin pracy nauczyciela, którzy z chęcią przyjęliby rozwiązanie czasu pracy od 8 do 16.
Uczeń w szkole jest podmiotem, bez dwóch zdań. I ma być nim także nauczyciel. A ostatnie lata pokazują, że dla systemu (i nie tylko) jest coraz częściej przedmiotem.